Gdy odchodzi od nas żona lub mąż, zaczynamy odczuwać całą gamę emocji. Najpierw jest szok i niedowierzanie. "To niemożliwe!" krzyczymy w duchu. Tak, jakbyśmy próbowali przekonać samych siebie, że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzimy. A potem przychodzi gniew. Gniew na siebie, na innych a może nawet i na Boga. Jair mógłby krzyczeć na Jezusa: "Dlaczego się spóźniłeś? Gdybyś przyszedł wcześniej, moja córka by żyła!" To takie ludzkie i takie zrozumiałe
Drodzy,
dziś będzie bardzo zwięźle. Niektórzy z Was wiedzą, że zachorowałem a ostatnio i w życiu osobistym przechodzę trudny okres. W moim przypadku, gdy ciało choruje, to dusza zdrowieje. I chyba taki jest tu zamysł naszego Pana, za co codziennie Mu dziękuję.
Módlcie się proszę za mnie, aby Pan prowadził mnie ciemną doliną do szczęśliwego końca moich zmagań.
A teraz pochylmy się nad tekstem z Ewangelii wg świętego Marka, który jest przeznaczony do dzisiejszego rozważania:
Kiedy Jezus powrócił łodzią na drugą stronę jeziora, znów wielki tłum zebrał się wokół Niego. Wtedy to przybiegł do Niego przełożony pobliskiej synagogi imieniem Jair. Padł do stóp Jezusa z żarliwym błaganiem: - Moja córeczka umiera! Przyjdź i połóż na nią swe ręce, by została uratowana i mogła żyć! Jezus natychmiast wyruszył do domu tego człowieka, a wielki tłum poszedł za Nim. Szli w wielkim ścisku, gdyż wszyscy, z każdej strony, starali się przecisnąć do Niego. Pomiędzy nimi znajdowała się pewna kobieta, która od dwunastu lat była umęczona niegojącymi się krwawymi wysiękami. W tym czasie wiele wycierpiała z rąk lekarzy. Wydała na nich cały swój majątek, jednak bez żadnego skutku. Zamiast poprawy, jej stan był coraz gorszy. Kiedy więc dowiedziała się o przybyciu Jezusa, szybko pobiegła do Niego. Przecisnęła się przez tłum i z tyłu dotknęła skraju Jego płaszcza. Była bowiem przekonana, że gdyby udało się jej dotknąć choćby Jego ubrania, zostanie uzdrowiona. I rzeczywiście, gdy tylko to uczyniła, przyczyna jej choroby ustała, a ona sama natychmiast poczuła, iż jest uwolniona z boleści. Jezus od razu zauważył, iż Jego moc została użyta. Natychmiast odwrócił się i spytał: - Kto dotknął mego płaszcza? Lecz uczniowie tak na to zareagowali: - Czy nie widzisz, że tłum napiera ze wszystkich stron? Dlaczego pytasz o to, kto Ciebie dotknął? On jednak szukał wzrokiem osoby, która to uczyniła. Wtedy owa kobieta, bardzo wystraszona – wiedząc, że to o nią chodzi – podeszła i z drżeniem padła przed Nim, wyjawiając całą prawdę. On zaś powiedział: - Córko, twoja ufność sprawiła, że zostałaś uleczona! A teraz idź już w pokoju wolna od cierpienia! Gdy jeszcze wypowiadał te słowa, przybył posłaniec z domu przełożonego synagogi i powiedział: - Twoja córka umarła. Nie ma już sensu trudzić Nauczyciela. Lecz Jezus, słysząc to, powiedział do przełożonego: - Nie lękaj się, tylko mi ufaj! Nie pozwolił dalej komukolwiek towarzyszyć sobie, z wyjątkiem Piotra, Jakuba oraz jego brata, Jana. Razem weszli do domu zwierzchnika synagogi. Tam zastali wielki zamęt. Wiele osób płakało. Część lamentowała wniebogłosy. Wtedy Jezus tak się odezwał: - Po co czynicie zamęt i wznosicie lamenty? Dziecko nie umarło – jedynie zasnęło. Lecz oni zaczęli Go wyśmiewać. Wtedy Jezus kazał usunąć wszystkich z domu, a następnie wraz z rodzicami dziecka i trzema uczniami wszedł do izby, w której złożono ciało. Wziął dziecko za rękę i powiedział: - „Talitha kum, czyli Dziewczynko, wstań!” I dziewczynka natychmiast wstała i zaczęła chodzić, miała bowiem dwanaście lat. Gdy obecni to zobaczyli, kompletnie osłupieli! Następnie Jezus udzielił im wielu wskazówek, których jednak nie mieli dalej rozpowiadać. Polecił także, by dano jej posiłek.
MAREK 5, 21-43 (NPD)
Wyobraźmy sobie, że życie to podróż. Podróż pełna niespodzianek, wzlotów i upadków, ale przede wszystkim relacji, które nadają jej sens. Kiedy tracimy kogoś bliskiego, kogoś, z kim dzieliliśmy swoje dni, serce pęka, a dusza zdaje się krwawić. Cóż, w takim momencie nasze serca biją razem z Jairem z Ewangelii Marka. Jair był przełożonym synagogi i w desperacji oraz bólu w obliczu zbliżającej się śmierci chorej córki, biegnie do Jezusa, błagając o cud. Pomyślmy o tym - w czasach, gdy wszystko wokół mówi nam, że nadzieja jest iluzją, czy jesteśmy w stanie, jak Jair, uwierzyć w cud?
A teraz przenieśmy się na chwilę do historii kobiety cierpiącej na krwotok. Dwanaście lat męki, odrzucenia i izolacji. I nagle pojawia się myśl: "Jeśli tylko dotknę szaty Jezusa, zostanę uzdrowiona." Pomyślmy, jak nierealne i absurdalne mogło to się wydawać jej znajomym. Ale ona wierzy i dotyka rąbka szaty Jezusa. Może to jest dla nas wskazówka? Może w chwilach, gdy nasze małżeństwa i związki umierają, zamiast poddawać się rozpaczy, powinniśmy spróbować tego samego szaleństwa wiary? Czy odwaga, by wierzyć w cud, nie jest właśnie tym, czego nam potrzeba?
Gdy odchodzi od nas żona lub mąż, zaczynamy odczuwać całą gamę emocji. Najpierw jest szok i niedowierzanie. "To niemożliwe!" krzyczymy w duchu. Tak, jakbyśmy próbowali przekonać samych siebie, że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzimy. A potem przychodzi gniew. Gniew na siebie, na innych a może nawet i na Boga. Jair mógłby krzyczeć na Jezusa: "Dlaczego się spóźniłeś? Gdybyś przyszedł wcześniej, moja córka by żyła!" To takie ludzkie i takie zrozumiałe.
Następnie próbujemy naprawić to, co wydaje się nieodwracalnie zepsute. Negocjujemy z losem, z Bogiem, z samym sobą. "Może, jeśli zrobię to lub tamto, uda mi się odzyskać to, co straciłem." Ale często te próby kończą się niepowodzeniem, a my wpadamy w jeszcze głębszą depresję i żal. Jair mógłby zwątpić i się poddać. Ale nie - on trzyma się nadziei.
I w końcu, po długim, bolesnym procesie, przychodzi akceptacja. Zaczynamy dostrzegać, że życie toczy się dalej, że musimy znaleźć sposób na przetrwanie. Jair widzi owoce swojej wiary. Jezus wskrzesił jego córkę i zdaje sobie sprawę, że zawsze jest nadzieja, nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone.
Przypomnijmy sobie słowa Jezusa do Jaira: "Nie bój się, tylko wierz." Jakże często w naszym życiu rezygnujemy z walki, zanim jeszcze się ona zacznie. Jak często poddajemy się wątpliwościom, gdy nasz związek przeżywa kryzys. A co, jeśli właśnie w tych chwilach Bóg wzywa nas do wiary? Do tej samej wiary, która pozwala dotknąć Jego szaty i doświadczyć uzdrowienia?
Czy nasze związki, nasze miłości nie są jak córka Jaira, która wydaje się martwa, ale na głos Jezusa budzi się do życia? Może to właśnie teraz jest ten moment, by powiedzieć Bogu: "Oto nasz związek, powierzamy go Tobie. Uczyń z nim cud, który sami nie potrafimy wypracować." Jezus mówi dzisiaj: "Talitha kum" - "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" To wezwanie jest skierowane do nas, do naszych umierających relacji. To wezwanie, by powstać z popiołów, by znowu zacząć żyć, wierzyć i kochać.
Nasza wiara, choćby tak mała jak ziarnko gorczycy, może przenosić góry. Może przywracać nadzieję tam, gdzie jej brak. Może uzdrawiać serca, które krwawią. Wiara jest jak dotyk Jezusa – uzdrawiająca i pełna mocy. I choćby cały świat nam mówił, że to niemożliwe, choćbyśmy sami wątpili, to pamiętajmy: dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Dotknijmy rąbka Jego szaty, powierzmy Mu nasze serca i nasze związki, a zobaczymy cuda, które trudno nam sobie nawet wyobrazić. Niech nam wszystkim Bóg błogosławi.
Witold Augustyn
Comments